niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 2

Obudziło mnie tępe pulsowanie z tyłu głowy. Uniosłam się na łokciach z jękiem.
- Co się stało? – zastanawiałam się, masując się po skroniach.
Wspomnienia uderzyły we mnie jak taran. Zachwiałam się, przypominając sobie, co wydarzyło się wczorajszej nocy.
- Cholera, cholera, cholera – zaklęłam, dalej starając się zwlec się z… zaraz, na czym ja siedziałam?
Zatrzymałam się na chwilę i wreszcie dotarło do mnie gdzie się znajduję. W celi.
„Pokój” był bardzo skromny. Kamienna podłoga łączyła się z kamiennymi ścianami. Pod jedną z nich stało metalowe biurko i proste, drewniane krzesło. Aktualnie zasiadałam na całkiem wygodnym łóżku, a podłogę zaścielał lekko zużyty, ale puchaty dywan w kolorze (oczywiście) szarym. Nie licząc dwóch par drzwi po przeciwnych stronach, to było wszystko.
- Lepsze to niż te lochy we Francji – mruknęłam do siebie, nieświadomie zagłębiając się w wspomnieniach.
Potrząsnęłam głową, nie pozwalając sobie na dekoncentrację. Po kilku próbach i niezliczonej ilości jęków, wreszcie udało mi się wstać. Postanowiłam jak najszybciej zbadać, co znajduje się za drzwiami, więc skierowałam się do tych na lewo.
Spięłam się w sobie, spodziewając się jakiegoś okropieństwa. Otworzyłam je szarpnięciem i odskoczyłam. Drzwi prowadziły do… łazienki. Utrzymana w metalu i kamieniu, wyglądała całkiem porządnie. Usatysfakcjonowana odkryciem, skierowałam swe kroki w stronę, jak się domyślałam, wyjścia. Te wyglądały o wiele porządniej. Wielki, prostokątny kawał metalu o grubości przynajmniej 3 centymetrów i chromowaną klamką. Dotknęłam jej niepewnie, a potem szarpnęłam zdecydowanie. Mimo że byłam na to przygotowana, poczułam rozczarowanie. Drzwi nie drgnęły nawet o milimetr.
- Świetnie, po prostu fantastycznie – mruknęłam, zła na siebie. Przecież oczywistym było, że są przygotowani – Nigdy nie odwracaj się plecami do wroga – walnęłam się w czoło, przypominając sobie powiedzonko taty.
Jak zwykle coś schrzaniłam, a teraz przyszło mi za to płacić.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać zawartość plecaka. Zdjęcie, trochę ubrań i całkowicie bezużyteczne pieniądze. Postanowiłam się szybko przebrać, bo na sobie miałam wczorajsze ubranie, które najnormalniej śmierdziało. Zgarnęłam nowy strój i pobiegłam do łazienki. Po chwili namysłu, postanowiłam też wziąć prysznic. Kiedy zdjęłam koszulkę, moim oczom ukazał się osobliwy widok. Na przedramieniu, tuż pod łokciem, znajdowała się srebrna, połyskująca bransoleta. Była niezwykle lekka, prawie jej nie czułam. Pewnie, dlatego wcześniej jej nie zauważyłam. Próbowałam ją ściągnąć, lecz było to niemożliwe. Wydawała się delikatna i elastyczna, a tak naprawdę była twarda i naprawdę mocno się trzymała.
Zaintrygowana znaleziskiem wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w świeżą koszulkę i legginsy.
Nim zdążyłam wyjść z łazienki, drzwi wejściowe otworzyły się z impetem i do pokoju wszedł nie, kto inny jak brunet z tym swoim zimnym uśmiechem. Momentalnie ogarnęła mnie paląca wściekłość i, nie zastanawiając się, co robię, zainicjowałam przemianę. Zanim jednak cokolwiek się stało, poczułam ostry wstrząs, a moje ciało zwiotczało.

                                                                       *
Świadomość powróciła nagle, w połączeniu z ostrym bólem w lewej połowie twarzy.
Chciałam natychmiast wstać, lecz okazało się to ponad moje siły. Podłoga zakołysała się gwałtownie, a ja musiałam podeprzeć się ściany.
Kiedy zawroty osłabły spojrzałam z nienawiścią na nieznajomego.
- Czy ty mnie właśnie poraziłeś prądem, a na dokładkę spoliczkowałeś?! – wrzasnęłam.
Spojrzał na mnie z sadystycznym uśmiechem.
- Sama się poraziłaś – odparł powoli jak do małego dziecka.
Spojrzałam na niego jak na szaleńca, którym prawdopodobnie był.
Zerknął wymownym wzrokiem na bransoletę na moim ramieniu, a potem znowu skupił się na mojej twarzy.
- To moja droga jest mój własny wynalazek. Prąd o napięciu 220V poraża twoje ciało, kiedy tylko urządzenie wyczuje jakąś zmianę w twojej postaci – uśmiechnął się szeroko, spoglądając na swoje diabelskie dzieło– nie wyrządza on żadnych szkód cielesnych, ale porządnie kopie i zatrzymuje przemianę.
- Gratuluję pomysłowości – włożyłam w to zdanie tyle jadu ile mogłam – A mogę wiedzieć, po co to wszystko? Po co zamykasz mnie w więzieniu, po co zakładasz mi piekielną biżuterię? Do czego jestem ci potrzebna, że musimy odgrywać całą tę szopkę?
Jego twarz momentalnie spoważniała, a jego postura zaczęła emanować chłodem.
- Sama się w końcu dowiesz – mruknął – wystarczy, że dam ci trochę czasu.
- Że co? -  Zapytałam z niedowierzaniem, siłą woli powstrzymując się od dodania ulubionego słowa wszystkich Polaków – Co ty powiedziałeś?
- Zobaczysz – machnął na mnie ręką, jakbym była irytującą muchą.
Uniosłam ręce ku niebu, prosząc Boga o odrobinę cierpliwości.
- Dom wariatów – sapnęłam – Najpierw cię porywa, a potem nawet nie chce ci powiedzieć, dlaczego.
- Wystarczy odrobina zdrowego snu i wszystko się rozjaśni – posłał mi swój markowy uśmiech i wyszedł.
- Co to miało do cholery znaczyć? – rzuciłam się za nim, lecz drzwi już się zamknęły, odcinając mnie od świata zewnętrznego.
W bezsilności osunęłam się na ziemię. Ten dzień chyba nie mógłby być gorszy. Nagle usłyszałam głośne warczenie. Rozejrzałam się spłoszona, lecz w zasięgu wzroku nie było niczego, co mogłoby go wydawać.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to mój brzuch. Dopiero teraz poczułam ssący głód, szarpiący moje trzewia.
- I co ja mam teraz zrobić? – zapytałam sama siebie, powoli się podnosząc – przecież tutaj nie ma nic do jedzenia, a na pewno nie będę się dobijać do drzwi. Przecież nikt mnie nie usłyszy przez te kilometry metalu i kamieni.
Po przeanalizowaniu sprawy postanowiłam poczekać do jutra. Pewnie znowu odwiedzi mnie brunet. Poproszę go o coś do jedzenia i po sprawie. Przecież chyba nie chce żebym mu tu umarła z głodu?
Nie mając pojęcia, która jest godzina, postanowiłam zająć się czymś pożytecznym. Wróciłam do łazienki i wyprałam moje przepocone ciuchy w umywalce. Może nie był to doskonały sposób, ale lepsze to niż brudny strój. Musiałam dbać o moją garderobę, bo nie wiadomo ile jeszcze czasu będę musiała wytrzymać w tym pokoju, a raczej nie dostałabym nowej.
Kiedy skończyłam już pranie, nie do końca wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Ktoś, kto projektował moją celę chyba zapomniał, że może mi się odrobinę nudzić. Chociaż może to zamierzone? W końcu będę tak znudzona, że powiem im wszystko, co będą chcieli.
Żeby nie zacząć łazić po ścianach rzuciłam się na łóżko i pogrążyłam się we wspomnieniach. Po jakimś czasie oczy zaczęły mi się kleić. Nie walczyłam z ogarniającą mnie sennością, więc po chwili zapadłam w sen.
Słowa bruneta okazały się prorocze. Wszystkiego miałam się dowiedzieć dzisiejszej nocy.

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 1

- Julie, natychmiast chodź na śniadanie!
- Idę, przecież idę!- Odburknęłam niezbyt przyjaźnie.
-Co powiedziałaś? - Zapytała Elisabeth z irytacją.
- Nic, nic!- Odpowiedziałam trochę milszym głosem i zbiegłam do kuchni.
I to, do jakiej kuchni! Cała była wyłożona czerwonymi kafelkami poprzekładanymi tu i ówdzie pięknymi, mahoniowymi panelami. Przy ścianie stały blaty, zachowane w podobnej kolorystyce i piękny duży stół, przy którym zmieściłoby się spokojnie 10 osób. Otaczały go krzesła z wygodnymi obiciami, a na nim stały już talerze z parującymi naleśnikami i sosjerki z syropem klonowym.
- Mmmm, pycha!- Krzyknęłam i zabrałam się do pałaszowania góry naleśników.
Elisabeth spojrzała na mnie z odrazą - Nie napychaj się tak, to nie przystoi damie - Zawołała z oburzeniem.
-No, co? Jestem głodna, a te cuda sztuki kulinarnej pięknie pachną! - Odrzekłam przełykając szybko i szczerząc się do siostry.
- Jak sobie chcesz - odparła tylko, po czym dodała - idę do pracy, nie będzie mnie przez jakiś czas, dasz sobie radę?
- Oczywiście, że tak - burknęłam - potrafię o siebie zadbać.
- No to okej - powiedziała, wzięła swoją torbę i wyszła trzaskając drzwiami.
No, wreszcie mam spokój - pomyślałam, oddając się najlepszemu zajęciu pod słońcem: jedzeniu. Kiedy ostatni już naleśnik znalazł się w moim brzuchu, odetchnęłam uszczęśliwiona i zabrałam się za zmywanie. Następnie w ferworze sprzątania zaczęłam odkurzać, nucąc przy tym jakąś piosenkę. Nagle usłyszałam irytujące brzęczenie, zawiadamiające mnie, że w salonie dzwoni telefon. Wyłączyłam odkurzacz i z westchnieniem pobiegłam odebrać.
- Z tej strony rezydencja Hide'ów. W czym mogę pomóc?
W słuchawce usłyszałam aksamitny, męski głos - Łazienki. Pałac na wodzie. Północ. Przyjdź, albo już nigdy nie zobaczysz swojej ukochanej siostrzyczki. Bez broni, i nie próbuj żadnych sztuczek, bo to się może źle skończyć. - Powiedział nieznajomy z nieskrywanym szyderstwem, po czym rozłączył się zostawiając mnie w lekkim szoku. Przez chwilę stałam oniemiała, a potem z moich ust wydobyła się wiązka przekleństw, których nie powstydziłby się żaden wielbiciel niecenzuralnych słów.
Szybko analizowałam fakty. To oznaczało, że mnie znaleźli. Ale jak? Przecież wszystko dokładnie zaplanowałam, jak udało im się mnie wytropić?! I cały misterny plan właśnie rozpadł się jak domek z kart. Westchnęłam przeciągle i skierowałam swe kroki w kierunku barku. Wyciągnęłam butelkę czerwonego wina, tylko po to, aby odstawić ją po chwili, do połowy opróżnioną. Po tym zabiegu uspakajającym zabrałam się do roboty. Przejrzałam dokumenty i te, które wydawały mi się niebezpieczne po prostu paliłam w kominku. Następnie spakowałam kilka potrzebnych rzeczy. Jakieś ubrania, telefon, trochę pieniędzy, a przede wszystkim jedno z niewielu zdjęć, na których z siostrą naprawdę wyglądałyśmy na szczęśliwe. Wszystko to upchnęłam w mały, czarny plecaczek. Przyszedł czas na najważniejsze. Odwinęłam dywanik w salonie, a moim oczom ukazała się sporych rozmiarów klapa. Otworzyłam ją i powoli, szczebel po szczeblu, zeszłam do piwnicy. Ale nie było to taka zwykła piwnica. O nie, to była moja super-hiper tajna zbrojownia. Z komody przy drzwiach wyjęłam sporych rozmiarów sztylet i razem z pochewką przypięłam go sobie do pasa. Do kolekcji dobrałam jeszcze 2 lekkie noże do rzucania i pokrzepiona znajomym dotykiem stali, ruszyłam z powrotem.
Wzięłam plecaczek i wyszłam na ulicę.
Stałam jeszcze chwilę przed domem i patrzyłam ze smutkiem na schronienie, w którym ukrywałam się przez dwa lata.
- To chyba rekord - mruknęłam pod nosem, po czym otrząsnęłam się i poszłam powolnym krokiem w stronę domu obok.
Stanęłam na wycieraczce i nacisnęłam dzwonek. Drzwi otworzyła pani Malinowska. Była kobietą mocno po 50, z krótkimi włosami w kolorze soli z pieprzem oraz podejrzliwym wyrazem twarzy. W tym momencie miała na sobie różową podomkę, a na rękach siedział jej ogromny, rudy kocur, Maślanek.
- Przepraszam, że Panią niepokoję - zaczęłam uprzejmie, - ale ja i moja siostra wyjeżdżamy na jakiś czas, a nie mamy, komu zostawić domu. Czy jest możliwość żeby to pani go doglądała? Dam pani klucze, a pani niech, co jakiś czas zerka czy wszystko jest w porządku. Jeśli ktoś by przyszedł niech pani poda mu mój numer - wyrzuciłam na jednym wdech, wyciągając do niej klucze i moją wizytówkę.
Kobieta spojrzała na mnie spode łba i szybko zgarnęła obie rzeczy.
- Dziękuję - mruknęłam, a staruszka w odpowiedzi zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Wrzuciłam jej jeszcze do skrzynki kartę kredytową z krótką notatką i pinem i mogłam z czystym sumieniem wyruszyć w drogę.
Jako że godzina była już obiadowa skierowałam swe kroki w stronę mojej ukochanej knajpki, aby po raz ostatni skosztować fantastycznych bitek wołowych Pani Małgosi. Najedzona, ale ponura wsiadłam w autobus i pojechałam do Łazienek. Oczywiście zajęło mi to prawie godzinę, bo niemożliwością jest szybka jazda w godzinach szczytu. Bramę parku przekroczyłam równo o 17:30. Prze kilka godzin po prostu się błąkałam, oglądając widoki, dokarmiając wiewiórki i spożywając niezliczoną ilość gofrów z bitą śmietaną. Powoli ścieżki pustoszały, ptaki cichły, a słońce chyliło się ku zachodowi. W końcu zostałam sama, a do umówionego „spotkania" zostało pół godziny.
Nie spieszyłam się, idąc kocim ruchem, przystawiając, co chwilę, aby popatrzeć na księżyc i gwiazdy. Przechadzając się alejkami, dostrzegłam prawdziwe piękno Łazienek. Ludzie nie wiedzieli ile tracą, nie zostawiając tutaj na noc. Przede mną majaczył zarys Pałacu. Szybko zerknęłam na zegarek.
- 23:57 - mruknęłam i podskoczyłam słysząc odpowiedź.
- Ja mam równo północ - w moje pole widzenia wszedł człowiek. Biorąc pod uwagę głos i budowę ciała był to mężczyzna. I to mężczyzna od telefonu.
- Kim jesteś? - warknęłam.
Nieznajomy nie odpowiedział na moje pytanie. Stał bez ruchu i... czy on rozmawiał przez telefon?
- Kim jestem? - zapytał rozbawiony - Jestem prostym człowiekiem, który bardzo chciał cię poznać.
Nim echo jego słów wybrzmiało do końca, wszystkie latarnie wzdłuż naszej alejki zapaliły się z cichym sykiem.
Zmrużyłam oczy, nieprzygotowana na tak intensywną jasność. Kiedy odzyskałam wzrok, mogłam dokładnie przyjrzeć się mojemu przeciwnikowi. To, co zobaczyłam, wprawiło mnie w zaskoczenie.
Mój „towarzysz" Miał na oko 25 lat. Był wysoki, ale nie tyczkowaty. Umięśniony i dobrze zbudowany, ale nie mięśniak bez szyi. Miał starannie ułożone, kruczoczarne włosy. Dostrzegłam jego przystojną twarz z wysokimi kośćmi policzkowymi, arystokratycznym nosem i bladą cerą. Całości dopełniały lekko skrzywione, wąskie usta oraz... piękne acz zgubne oczy. Miały kolor głębokiego kobaltu, z lekko połyskującymi, zielonymi cętkami.
Mimo niezaprzeczalnego piękna, oznaczały one jedynie więcej problemów. Zarejestrowałam jeszcze, że był niezwykle elegancko ubrany, a następnie całą swoją uwagę skupiłam tym, co do mnie mówił.
- To ty jesteś ta słynna Julie? Nie wyglądasz zbyt groźnie, ile ty masz lat 20? - Zapytał głosem, w którym dało się wyczuć chłód.
-23- Poprawiłam go spokojnie, chociaż w środku aż wrzałam.
I znowu mnie ignorował. Kiedy ja do niego mówiłam ten odwrócił się i przywołał kogoś z gestem. Po chwili u jego bogu pojawił się wielki, umięśniony koleś. Miał na sobie koszulę w hawajskie wzory i niebieskawe, dżinsowe szorty. Strój był tak nie na miejscu, że nie byłam pewna czy to żart, czy oni tak na serio.
Przez chwilę rozmawiali o czymś szeptem, po czym goryl odszedł, a czarnowłosy odwrócił się do mnie z uśmiechem na ustach.
- Grieg zapewnił mnie, że mamy do czynienia z odpowiednią Julie. Nie pomylił się? - Odhaczyłam sobie w głowie, że dryblas ma na imię Grieg.
- Nie, raczej nie - odrzekłam pozwalając, aby nutka irytacji przedarła się do mojego głosu - Dość mam tego gadania. Mów, czego chcesz, a potem oddaj mi siostrę - ostatnią część zdania niemal warknęłam.
Widzę, że konkretnie podchodzisz do sprawy - nieznajomy uśmiechnął się złośliwie, po czym nagle spoważniał - Grieg! Przyprowadź pannę Elisabeth!
Po chwili z cienia wyłonił się Grieg w swym niedorzecznym stroju, a przed sobą prowadził moją ledwo przytomną siostrę.
Elisabeth! - Krzyknęłam rozpaczliwie, próbując zdusić łzy napływające mi do oczu.
Wyglądała okropnie, miała podbite oko i kilka naprawdę sporych sińców.
Nieznajomy zobaczył przerażenie pomieszane z furią malujące się na mojej twarzy i szybko obejrzał się na podwładnego.
Znieruchomiał, a potem powoli zaczął kręcić głową - Miałeś być delikatny. Przecież nie tak traktuje się damy - rzekł przeczesując włosy palcami.
Dryblas jedynie wzruszył ramionami - Chciała uciec - stwierdził lakonicznie.
Nagle moja siostra poderwała głowę, zlustrowała otoczenie przerażonym wzrokiem, po czym natrafiła na mnie spojrzeniem.
- Uciekaj Julie! Zostaw mnie, oni chcą Ciebie! Nie pozwól im się złapać! - Krzyczała w moją stronę.
- Chyba śnisz! Przecież cię tu nie zostawię! - Odpowiedziałam, lekko podirytowana, po czym zwróciłam się do bruneta - dobra wypuść ją, a grzecznie z tobą pójdę.
- O ptaszyno, nie wątpię, ale wezmę ją ze sobą, tak na wszelki wypadek, jeśli miałabyś robić problemy - odparł.
Popatrzyłam na niego spode łba. Po chwili na moje wargi wypłynął uśmiech złośliwej satysfakcji. Wyjęłam nóż i, zbyt szybka dla agentów poukrywanych w krzakach (przeczuwałam, że tam są), rzuciłam nim w czarnowłosego.
Ostrze poszybowało prze siebie, by po chwili wbić w jego brzuch. Na jego twarzy pojawił się wyraz szoku, niedowierzania i bólu.
- Brać ją! - wydyszał i oparł się o pobliskie drzewo.
Wokół mnie zaczął się istny armagedon.
Ze wszystkich stron zaczęli biec do mnie faceci w czarnych strojach. Było ich na oko 20, każdy miał przy pasie pistolet, ale nie mieli rozkazu mnie zabić tylko ZŁAPAĆ, więc raczej nie mili zamiaru ich wyciągać. Bez zastanowienia wskoczyłam w sam środek tej ciżby, rozdając cięcia i pchnięcia każdemu, kto zanadto się zbliżył. Mimo że byłam o wiele szybsza i zwinniejsza, kilka ciosów mnie dosięgło, a ich siła potrafiła przerzucić mnie dobry metr dalej. Powoli rozprawiałam się ze wszystkimi „wojownikami", a moje myśli zaprzątały takie dziwaczne myśli jak na przykład to, kto posprząta te wszystkie trupy i rannych.
Kiedy ostatni z nich padł, oparłam ręce na kolanach i oddychałam spazmatycznie. Miałam poobijane żebra, na nogach zaczęły tworzyć się siniaki we wszystkich kolorach tęczy, a z rozciętej wargi kapała krew. Po kilku głębszych oddechach rozejrzałam się po okolicy i zobaczyłam coś, przez co na chwilę zamarłam. Nieznajomy i Grieg ciągnący moją wrzeszczącą siostrę szybko oddalali się w stronę wyjścia,
Zapomnijcie, nigdzie nie wybieracie się z moją siostrą, panowie - pomyślałam z ponurą determinacją.
Cenne sekundy mijały, a ja zastanawiałam się, co mam zrobić. Nigdy bym ich nie dogoniła, a rzucenie nożem na taką odległość było niemożliwe. Pozostawała mi jedna jedyna opcja, którą nie napawała mnie szczególnym optymizmem. Westchnęłam ciężko i zainicjowałam przemianę. Poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się od serca aż po czubki palców. Moje ciało zaczęło się zmieniać. Nogi i ręce skróciły się, głowa wydłużyła, urósł mi ogon. Po chwili byłam już całkowicie przeobrażona. Czarne, cętkowane futro, giętkie i zwinne ciało oraz niezwykła szybkość. Tak czarna pantera była niezaprzeczalnie jedną z moich ulubionych postaci. Zaczęłam biec z każdym krokiem nabierając prędkości. W kilku susach dogoniłam mężczyzn i, nie zastanawiając się nad ty za długo, wykonałam zjawiskowy skok i wylądowałam większemu z nich na plecach. Z dziką radością zatopiłam kły w jego ramieniu, wsłuchując się w jego krzyk jak w najpiękniejszą operę. Mężczyzna rozluźnił uścisk, a moja siostra, nie czekając na zachętę, wyrwała mu się i pognała w stronę drzew. Tuż przed linią roślinności zatrzymała się, dosłownie na sekundę, i posłała mi smutne spojrzenie. Po chwili już jej nie było. Kiedy uznałam, że jest już bezpieczna, zaczęłam lekko potrząsać mężczyzną, który dalej wrzeszczał wniebogłosy. Nagle poczułam lekkie ukłucie w kark i moja świadomość zaczęła się rozpływać.
- Cholera - zdążyłam pomyśleć, a potem otoczyła mnie ciemność.


poniedziałek, 8 czerwca 2015

Prolog

Jestem Julie.
Niepozorna 23 - latka z burzą blond włosów żyjących własnym życiem, porządnie obdarowana przez naturę, zarówno "krągłościami" jak i wzrostem. Właścicielka nadzwyczajnych, szarych oczy, skrzętnie ukrywanych pod okularami i/lub soczewkami. Przedstawicielka starożytnej rasy Chowańców (tak wiem nazwa idiotyczna, no, ale nie ja ją wymyślałam!). Do tego powierniczka informacji, które, w niepowołanych rękach, mogą nieźle zamieszać w naszym świecie. Naszym, waszym... każdym. Ta historia jest o mnie (a to ci niespodzianka). W wielkim skrócie: Źli ludzie... dobrzy ludzie (czyli ja), przedwieczne tajemnice, artefakty, władza nad światem, ple, ple, ple. I oczywiście nie zabraknie tego, co tygryski lubią najbardziej... miłość, pożądanie i przystojni faceci.
Nie pozostaje nic innego niż zajrzeć do środka i dać się porwać tej niesamowitej (hehe jasne) historii...